15 lipca 2018

Przysłowia z różnych stron świata i nasze psy




Dzisiaj obudziłem się wcześnie rano (około godzin 6:00) i to bez budzika. Kilka dni temu przywiozłem do domu dwie reklamówki książek. Dopiero dziś je wyciągnąłem z bagażnika. Pierwsza z nich to publikacja Czesława Pająka i Jan Pająka Przysłowia wschodu oraz z innych stron świata (Wydawnictwo Poznańskie 2003). Jej Autorzy są braćmi i entuzjastami języka angielskiego, bez znajomości którego zebranie i opracowanie tego zbioru nie byłoby możliwe. Podczas licznych podróży zgromadzili 2700 przysłów, pochodzących z 33 krajów świata. Przysłowia są zgromadzone w porządku alfabetycznym w obrębie 250 tematów. Alfabetyczne spisy w języku polskim i angielskim ułatwiają znalezienie wybranego przysłowia. Książka jest największym zbiorem przysłów w Polsce i pierwszym dwujęzycznym, polsko-angielskim. Gdy otworzyłem tę książkę od razu trafiłem na przysłowie, pasujące znakomicie do tematyki niniejszego bloga: Jeśli chciałbyś przywołać psa, to nie noś przy sobie kija (zachodnioafrykańskie) – If you would call the dog to you, do not carry a stick (West Africa). Spodobało mi się.

Jan Pająk tak o sobie pisze: „Urodziłem się w 1946 roku w maleńkiej wioseczce-siole jaka przez najdłuższy okres czasu nazywała się Wszewilki (wioska ta często zmieniała nazwę, np. obecnie nazywa się Stawczyk). Jest ona zlokalizowana w południowo-zachodnim obszarze Polski (tj. niedaleko do Niemiec i Czech). Mój ojciec był mechanikiem o tzw. „złotych rękach" – znaczy naprawiał wszystko co się popsuło w promieniu dziesiątków kilometrów od naszego domu, zaczynając od zegarków i zegarów, poprzez rowery i różne maszyny, a skończywszy na ogromnych silnikach gazowych jakie napędzały pompy w miejscowych wodociągach. (Faktycznie to był on nawet zatrudniony przez gazownię w Miliczu aby utrzymywał owe wodociągi miejskie w stanie działającym). Obecnie się zastanawiam, jak on właściwie mógł mnie tolerować, jako że cokolwiek zreperował jednego wieczora, natychmiast ja rozmontowywałem to następnego dnia kiedy on był w pracy, aby zobaczyć jak to działa. Oczywiście, nie zawsze też zdołałem potem to poskładać z powrotem tak aby działało jak powinno. (Szczególnie trudnymi do poskładania tak aby potem działały okazywały się małe zegarki. Po tym więc jak doświadczyłem kilkakrotnie jak mój ojciec reaguje na widok rozmontowanych zegarków które on naprawił jedynie noc wcześniej, zwolna nauczyłem się powstrzymywać swoją ciekawość dowiedzenia się co właściwie powoduje że owe zegarki tykają.) Moja matka była gospodynią domową - skromny geniusz matematyczny. Była ona w stanie liczyć w pamięci niemal tak samo szybko jak to czynią dzisiejsze komputery. Jej zdolności obliczeniowe zawsze szokowały sprzedawców w sklepach, dostarczając wiele uciechy mi i mojej siostrze z którą często towarzyszyliśmy mamie w wyprawach na zakupy. Moja edukacja podążała typowym kursem komunistycznej Polski. Najpierw (w 1953 roku) zacząłem uczęszczać do szkoły podstawowej w pobliskim Miliczu (w owym czasie mającym około 6000 mieszkańców). Ukończyłem ową podstawówkę w 1960 roku. Potem zacząłem uczęszczać do szkoły średniej (od 1960 do 1964), którą było Liceum Ogólnokształcące w Miliczu. Maturę zdałem w 1964 roku. Świadectwo maturalne upoważniało mnie do wstępu na wyższe uczelnie. Wybrałem studia na Politechnice Wrocławskiej, która w owym czasie była jedną z najbardziej renomowanych uczelni w Polsce. (Na bazie swojej obecnej znajomości poziomu nauczania w innych uniwersytetach świata, ja osobiście wierzę, że w owym czasie była ona najlepszą uczelnią w Polsce, a jednocześnie jedną z najlepszych uczelni na świecie.) Przypadało wówczas około 12 kandydatów na każde wolne miejsce z owej Politechniki, stąd jedynie zdanie egzaminów wstępnych okazało się ogromnym sukcesem. Studiowałem tam od 1964 roku do 1970 roku.”

5 lipca 2018

Moje urodziny i nasze psy (zdjęcia i filmy)




Dzisiaj obudziłem się wcześnie rano (godzina 4:45) i to bez budzika. Małgosia jeszcze śpi. Podnoszę się z pościeli, krótka modlitwa. Potem idę do łazienki. Koło domu biegają dwa psy dyżurujące tej nocy, tj. Sabina i Reksio. W nocy pilnowały, więc trzeba o świcie dokonać zmiany „warty”. Na podwórku wybiegła domowa grupa natychmiastowego działania, czyli nasze „przytulaski”: Lenka, Czaruś i Pysia.


Lenka, Czaruś i Pysia przed drzwiami. Foto nr 2: Mirosław Antoni Glazik (M.A.G.)

Selfik przed drzwiami. Foto nr 3: Mirosław Antoni Glazik (M.A.G.)


Lenka, Czaruś i Pysia przed drzwiami. Foto nr 4: Mirosław Antoni Glazik (M.A.G.)
Lenka, Czaruś i Pysia przed drzwiami. Foto nr 5: Mirosław Antoni Glazik (M.A.G.)