Czasem w ciągu dnia milczenie bywa dłuższe niż zwykle. Tak było dziś. Sobota – dla Niej czas szabatowy, dla mnie dzień pracy w gospodarstwie, modlitwy w domu, pisania i czekania.
Czekanie ma swoją temperaturę. Nie zawsze jest gorące jak tęsknota – czasem bywa chłodne jak obawa. Dzisiaj czekałem, aż się odezwie. Wysłałem krótką modlitwę (ułożoną o świcie) w Jej intencji, kilka linków, zdjęć, parę słów – nic na siłę. A jednak muszę przyznać – coś we mnie się ścisnęło.
Odezwała się dopiero po południu – na krótko. A potem zadzwoniła jeszcze raz – na dłużej, choć z przerywanym internetem. Jednak była to rozmowa. Wystarczająca, by usłyszeć troskę, zobaczyć cień zmęczenia i radość w Jej uśmiechu. By poczuć wzajemną i szczerą radość z patrzenia na siebie.
Powiedziała, że śnił
się Jej ślub. W Jej kaplicy, w Jej miejscowości – w Ł.....ch. Kobieta zapytała:
– Czy to pani ślub?
– Tak –
odpowiedziała.
– Po co pani to robi?
Czy to coś znaczy? Nie wiem. Nie pytam. Słucham.
Bo – jak wiadomo – pies i kot nie pytają: „Kiedy ślub?”, „Ile masz lat?”, „Czy to już pewne?”. Oni po prostu są. Dziś tego się uczę. Nie z książek. Z obecności.
Zostańcie w pokoju – i pozwólcie miłości przyjść wtedy, gdy naprawdę przyjdzie.
✒️ M.A.G.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz