Pozew
sąsiedzki przeciwko nam i naszym psom… Jest podobno przygotowany, jak zostałem
dziś poinformowany przez jednego z naszych sąsiadów. Minęła godzina 9:00. Koło
kościoła słychać ujadanie psów. Gdybym tych zwierząt nie lubił i nie wychował
się na wsi, gdzie szczekanie psów stanowi nieodłączny element życia w dzień, a
zwłaszcza w nocy, to pewnie chwyciłbym za telefon, by zadzwonić do straży
miejskiej, na policję czy wezwać wreszcie grupę antyterrorystyczną.
Uzasadniłbym tę skargę na przykład tym, iż ujadające psy nie pozwalają mi
się skupić i pracować umysłowo. Ja jednak tego nie zrobię. Czy zrobią to
niektórzy nasi sąsiedzi? Pewnie nie, bo tak naprawdę to im głównie
przeszkadzają nasze psy …
Rano Borys długo i spokojnie spał. Już się zacząłem się zastanawiać, czy
ktoś mu czegoś nie rzucił i go nie podtruł? Mam nadzieję, że nie. Musimy być
ostrożni, bo takiej ewentualności nie da się wykluczyć.
Po 7:00, kiedy Małgosia wyruszyła do pracy, na szczęście dog Borys podniósł
się i jak zwykle zademonstrował ochotę do porannej zabawy, które polega na tym,
że w pysku przynosi niebieską piszcząca zabaweczkę. Zoja mu
towarzyszyła. Sabina siedziała w drewutni, bo nauczyła się przeskakiwać
ponad dwumetrowy płot i uciekać (wyraźnie nie lubi tego miejsca, w którym teraz
jesteśmy). Reszta, czyli pozostałe trzy nasze psiaki w przebywają na
piętrze w mieszkaniu.
Nic nie wskazywało na to, że dzień się rozpocznie od kolejnego uderzenia
przeciwko nam i naszym psom…
Borys, Pysia i Sabina na podwórku w Michelinie. Foto: Anna Kowalczyk-Davies.
Elziczka i Pysia w pokoju w Michelinie. Foto: Mirosław Antoni Glazik (m.a.g.)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz