20 lipca 2025

Zamiast Pasji – popaprańcy. O kinie, które nie buduje - Mel Gibson i kino, które ma sens. ... czyli istota popkultury

 
Mirosław Antoni Glazik

Blog: Gawęda jak nasze psy i koty


    Są tacy ludzie, którzy robią filmy, a są tacy, którzy robią ślad po filmie. Mel Gibson z pewnością należy do tych pierwszych. Ilekroć oglądam Pasję, czuję, że uczestniczę w czymś, co przekracza kino, co staje się liturgią obrazu. Dla mnie to film absolutny. Może dlatego, że jestem człowiekiem wiary. Może dlatego, że wiem, że nie wystarczy pokazać cierpienie Jezusa, trzeba jeszcze oddać prawdę – a tej Gibson nie oszczędza.

    Dlatego też z uwagą przeczytałem najnowszy wpis Gabriela Maciejewskiego (Coryllusa) pt. "Obywatelu Gibsonie, Melu... czyli istota popkultury". Autor z typową dla siebie ironią opisuje groteskę polskiego środowiska filmowego, marzenia o tym, żeby sprowadzić Gibsona do Polski, żeby zrobił film o odsieczy wiedeńskiej, żeby nasza historia stała się dziełem sztuki, a nie tylko wspomnieniem w szkolnym podręczniku.

    Maciejewski pisze: "Człowiek ogląda filmy Mela i czuje się lepszy, bogatszy wewnętrznie, nawet jeśli coś mu się tam nie podoba". I trudno się z tym nie zgodzić. Waleczne serce, Patriota, Apocalypto – wszystkie te filmy mają jedno wspólne: istnieje wartość, dla której warto zginąć, istnieje droga, której nie można porzucić.

    A co mamy w Polsce? Produkcje "o sobie": neurotyczni scenarzyści, narcystyczni aktorzy, reżyserzy, którzy mylą sztukę z terapią. Jak pisze Coryllus: "Polskie filmy mają zadowalać przede wszystkim tych, którzy się za ich wytworzenie zabrali". Dlatego mamy filmy o popaprańcach, lekomankach i policjantach. I o żydach – bo bez żydowskiego wątku, jak twierdzi autor, nie da się w Polsce nakręcić filmu.

    Tymczasem Mel Gibson nie bawi się w aluzje. On wierzy w to, co pokazuje. Nie jest tylko reżyserem. Jest wyznawcą. W Pasji nie chodzi o efekty, ale o prawdę. W Walecznym sercu nie chodzi o patriotyzm, ale o godność. W Patriocie nie chodzi o flagę, ale o rodzinę. To są filmy, do których się wraca. Po których się myśli. I które formują.

    Polscy filmowcy tego nie rozumieją. Bo nie mają warsztatu, ale mają dotacje. Nie mają idei, ale mają układy. Nie mają misji, ale mają przymus opowiadania o sobie. Jak zauważa Maciejewski, nawet "kawału nie potrafią opowiedzieć".

    A przecież istotą popkultury nie jest być popularnym. Jest być nośnym. Przenosić emocje i wartości. Gibson to rozumie. Polacy – niekoniecznie.

    Więc może pora się uczyć od najlepszych, zamiast udawać, że jesteśmy nimi sami? Może pora wrócić do źródeł? Do prawdziwych historii. Do wiary, honoru i ducha.

    Może pora, by wreszcie ktoś zrobił w Polsce film, który poruszy sumienie, a nie tylko kabaret.

    Czekam na to. A do tego czasu – wracam do Pasji. Dziś wieczorem znów ją obejrzę.

M.A.G.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz