Pysia przed domem
w Naszym Wilkowisku.
Foto:
Mirosław Antoni Glazik (M.A.G.)
Czaruś to uciekł na drogę
i poleciał do sąsiadów. Było to tak! Ta przemiła dziewczynka Kasia, chciał pójść
z Panem do sadu coś nazrywać z drzew. Pan wziął plastikową skrzynkę, a ona czarny
przezroczysty talerz. Gdy wychodzili przez furtkę, Czaruś szybko przemknął koło nóg
Pana i pognał, przed siebie, jak to robił w Michelinie lub w Wilkowisku. Czarusia
lubili wszyscy. Pan pobiegł za nim, a za Panem wybiegła Kasia, a za Kasią jej dziadek,
pan Stanisław. Było niebezpiecznie, bo asfaltową drogą koło domu przejeżdżało kilka
aut. Pan poprosił pana Stanisława, żeby przestawił samochód, a szybkonoga Kasia
przyniosła Panu kluczyki od jego czarnego auta. Patrzyłam na to wszystko zza bramy
i spoza płotu. Zastanawiałam się, czy Sabina nie przeskoczy płotu i nie
pobiegnie za Panem, jak to niedawno
zrobiła. Jednakże nie! Pozostała w boksie. Po chwili Pan wrócił i z auta wyniósł
Czarusia. Ten piesek to miły łobuz! Tak go nazywam, ale nic złego nie mam na uwadze, bo On mnie zawsze bronił, gdy inne
psy chciał mnie pogryźć. Jego nie można nie lubić.
Czaruś w Naszym Wilkowisku.
Foto:
Mirosław Antoni Glazik (M.A.G.)
Było ciepło i słonecznie.
Bardzo ciepło, także my wszystkie psy w stadzie, miałyśmy wywieszone jęzory. Tak
trzeba. Czas mijał miło i przyjemnie. Kasia podchodziła kilka razy do trzepaka
i prosiła gości, żeby popatrzyli, jak ona na nim wisi, robi przewrót i zeskakuje.
Pan się uśmiechał do mnie i radośnie wołał:
- Pysiunia, och, Pysiunia!
Chodź ze mną zobaczyć, jakie akrobacje robi Kasia.
Co to są te akrobacje? To wywijasy na trzepaku? Chyba
tak! Muszę pomóc Panu rozpalić ogień, bo gospodarzowi już pomaga Czaruś. Nosi
mu patyczki i rozdziera ząbkami kartki papieru. Pan wyjmuje z kieszeni takie
pudełeczko i patyczek, który pociera o to pudełeczko i pojawia się
niespodziewanie, coś, co ludzie nazywają ogniem … Jest to jasne, ruchliwe i
parzy… A potem z tej miseczki na nóżkach zapełnionej papierkami, czarnymi
bryłkami spalonego drewna i suchymi patyczkami ze stajenki wydziela się dym.
Pan i ta sympatyczna Kasia dmuchali mocno w tę okrągłą czarną miseczkę na
nóżkach i, rzeczywiście, zaczął się pojawiać dym i to, co ludzie nazywają
ogniem. Wokół miseczki robiło się coraz cieplej i Pan powiedział do mnie i do
Czarusia, żebyśmy się nie zbliżali do tego miejsca, a potem zamknął furtkę i
pozostawił nas za małym płotkiem przed domem. Szkoda! Pani przyniosła pachnące świeżością
kiełbaski, położyła je na drutach w tej miseczce, a potem wszyscy na podwórku czuliśmy
ten miły zapach … Aż mnie coś kręci w nosku!!!
Haau, hau, hau … Zaszczekałam
radośnie. Pani zaczęła mnie głaskać po łebku i mówiła do mnie:
- Pysiunia, ach, Pysiunia!
Ty jesteś najmądrzejsza i najpiękniejsza … Chodź do nas! Zjadłbyś coś, Pysiunia! To ja się wtedy przestałam na nią dąsać. Podeszłam też
do gości i podstawiałam im łepek do głaskania. Najbardziej to mnie lubi Pani Ewa.
Tak! Dużo o mnie wypytywała Panią. Coś bym powiedziała od siebie, ale nie wypada
się przecież chwalić.
Pan też był w dobrym
humorze! Pogłaskał mnie i podał mi kawałek pysznej kiełbaski z tej dymiącej
czarnej miski do posmakowania. Lubię takie sobotnie popołudnia…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz