Pysia: Ja Pysia wam to mówię. (opowieść 3) Moje życie dziś wisiało na kawałku kociej sierści, a ocaliły je ramiona
Pana. Było to tak. Jeszcze daleko było do świtu, bo kogut w kurniku odezwał się
tylko raz, a ja musiałam wyjść na podwórze za potrzebą. Słyszałam, jak Pani ochrypniętym głosem
powiedziała do Pana, żeby nie wstawał i mnie nie wypuszczał, bo dużo byłam w
dzień na podwórku, ale on, kiedykolwiek poproszę szczekaniem lub szczypnięciem w
stopę, zawsze podnosi się z kanapy, nakłada na siebie kilka warstw wełny i
śmieszną czapkę, a na szyi wiąże długi kawałek brązowego jak kocie futerko materiału
tak, że wystają spod niego tylko jego ciemne błyszczące jak węgielki w kotłowni
albo gwiazdeczki na niebie oczy, w które ja lubię patrzeć, gdy się nade mną
pochyla.
Otóż! Pan mnie wyprowadził, poczekał chwilę, było ciepło i cicho, mnie się
nie chciało wrócić do pokoju. Poleżałam sobie przy studni, bo Borysa nie wyszedł.
Pewnie sobie on leży na słomie w stodole – pomyślałam i zrobiło mi się tak jakoś
miło i przyjemnie, że sama tam też poszłam i sobie odpoczywałam.
Potem było słuchać gruchanie Pocztusia i gdakanie kur i pianie koguta, ale
z kurnika. Trochę się o Panią i Pana martwię, bo wstrząsa nimi taki bolesny
kaszel. Pan chyba zasnął. Pan śpi pomyślałam,
ale Licho nie śpi.
Nie spało…
Pan poszedł do domu, a ja sobie odpoczywałam na pachnącej słomie. Było cicho
i spokojnie. Po kilkunastu pianiach naszego koguta, usłyszałam, że Pan wyszedł z
domu. Wypuścił kury na wybieg przed kurnikiem. Poszedł po węgiel do stodoły. Słyszałam,
jak bawi się z Borysem, który łasił się do Pana i przynosił mu pękniętą,
pomarańczową piłkę. Nagle usłyszałam, że Pan wpuścił Elziczkę. Ooo!
– To chyba niezbyt dobrze! – pomyślałam, ale wiedziałem,
że jak Pan jest na podwórku, to jestem bezpieczna. Po chwili jednak usłyszałam,
że na plac przed domem wybiegła ze swojego pomieszczenia, z tego, gdzie Pani rąbie
dla nas kości, też Zoja. Czyżby Pan zapomniał, że ja tu jestem?
– No nie!!! Muszę
jak najszybciej wybiec ze stodoły, bo będzie bardzo niedobrze. – jak pomyślałam,
tak zrobiłam.
Gdy znalazłem się na płaskiej stercie żwiru, zobaczyłam Pana idącego w kierunku
domu, ale Zoja i Elza z podniesionym ogonami zaczęły biec w moim kierunku. Przyczaiłem
się i pokazałam moje wszystkie zęby, ale one ominęły mnie i chciały mnie zaatakować
od tyłu.
- Już po mnie! – pomyślałam i na ślepo zaczęłam się odgryzać.
Nagle poczułam, że Pan mnie osłaniał swoimi ramiona, krzyczał na Elzę i Zoję.
Nie wolno! Zostawcie ją! Nie rusz!– usłyszałam i ujrzałam Borysa, który
podbiegł, by Panu pomoc. Borys nikomu nie zrobił nigdy krzywdy, ale poza mną i Czarusiem,
potrafi nasze stado pogonić i obszczekać.
Byłam tak przerażona, że ugryzłam niechcący Pana dwa razy w rękę. Nie chciałam,
ale ugryzłam …
Pan przeniósł mnie do domu. Z palca lewej ręki płynęła taka sama czerwona
ciecz, jak z mojej skóry, gdy mnie pogryzły psy w schronisku.
Pani zaopiekowała się Panem, a potem mnie dokładnie obejrzała. Okazało się,
że nie mam, żadnej rany. Tyko Pan ucierpiał, ale mnie uratował. Tak to było!
super, oby tak dalej
OdpowiedzUsuńSuper Panie Mirku!
OdpowiedzUsuńPiękny tekst :)