Małgorzata: „5 sierpnia 2013 roku w godzinach popołudniowych pani Kasia razem z mężem
przywiozła Borysa. Razem z Amelką, moją bratanicą, czekałyśmy na niego i oto
wreszcie był: wielki, czarny dog. Powitał nas bardzo entuzjastycznie, nareszcie
trafił do swojego domu. Pomimo obaw, niepewności, bo w domu my, same kobiety i
ja - bojąca się wyjść z własnej skorupy, w której tkwiłam od kilku lat, bojąca
otworzyć się na ludzi, na świat i na mężczyznę, który tak bardzo mnie kochał. I do głowy by mi nawet nie przyszło, że wspólnie przyjdzie nam w niedalekiej przyszłości
opiekować się ośmioma psami. A wtedy myślałam: mężczyzna nie, jeszcze nie, może
trochę na dystans, ale pies: tak. Pies po przejściach, okaleczony, zraniony,
zrozumiemy się na pewno. I ta pustka po zniknięciu Dory. Musiałam ją wypełnić,
a więc postanowione.
Podpisałam dokumenty adopcyjne. I tak oto Borys
oficjalnie stał się moim podopiecznym. Byłam za niego odpowiedzialna, za jego
los i bezpieczeństwo. Nigdy nie wychowywałam dorosłego psa. Wyłącznie na swoją
odpowiedzialność. Po załatwieniu formalności i odjeździe Pani Kasi, zostaliśmy
sami. Borys nie rozumiał jeszcze, dlaczego jego dotychczasowa opiekunka
zostawiła go u mnie, ale nie tęsknił, nie uciekał, przytulał się bardzo mocno.
To była kolejna gorąca, sierpniowa noc. Amelka
dawno już spała, a ja czuwałam nad nią i nad Borysem. Zerwał się wiatr, kolejna
burza, jak co noc od kilku dni. Piorun rozbłyskiwały raz po raz na czarnym
niebie. Przerażające światło. Grzmoty coraz bliżej i bliżej, a ziemia drży.
Borys szczekał niespokojnie, a jego mocny głos odbijał się gdzieś w burzowych
chmurach. Takie miałam wrażenie. Ogarnął mnie strach. Nie lubię nocnych burz, a
poza tym bałam się o Borysa. Przecież w podobnych okolicznościach zniknęła
Dora. Na zegarze wybiła trzecia godzina. Zeszłam na dół po schodach przed dom,
aby spróbować uspokoić Borysa. Postanowiłam wpuścić go do domu, aby przeczekał
nawałnicę. Kiedy tylko mnie zobaczył, przytulił się i wszedł z ufnością do
domu. Zamknęłam dworne drzwi wejściowe, chcąc udać się na górę. Borys pobiegł
tam szybciutko, bo wcześniej za dnia pokazałam mu mieszkanie. Nagle zgasło
światło. To pewnie od pioruna. I co robić? Nie miałam przy sobie ani komórki,
ani też niczego, co pomogłoby mi wejść na górę.
- I co ja teraz zrobię? – pomyślałam.
Czasem działam spontanicznie, więc głośno powiedziałam:
- Piesku, pomóż mi, bo nie mogę wejść na górę!
Ku mojemu zdziwieniu, Borys energicznie zszedł z pierwszego piętra, stanął
przy mnie. Pies czarny, noc czarna, a na korytarzu egipskie ciemności. Wtedy
mój psi Anioł Stróż z ogromną cierpliwością i wyczuciem zaprowadził mnie do
mieszkania na górę: powoli, spokojnie, krok po kroku, czuwając, abym weszła
bezpiecznie, a przecież znaliśmy się dopiero parę godzin.
Kiedy byliśmy już w kuchni u góry, nagle zapaliło się światło, a mój pies
przewodnik pomerdał ogonkiem i podał mi łapę - ogromną, potężną, uzbrojoną w mocne pazury, większą niż ludzka dłoń, a jednocześnie tak przyjazną i opiekuńczą, która dla ukochanego człowieka jest w stanie zrobić wszystko. Miał takie mądre ślepia, pełne
miłości i tajemnicy. Chyba żadnemu nowo poznanemu człowiekowi nie zaufałabym
tak, jak mu wtedy. Wówczas poczułam się bardzo bezpiecznie. Następnego dnia
przyjechał Mirek. Był piękny, uśmiechnięty, a Borys stanął, przy mnie, spojrzał
porozumiewawczo i zaczął szczekać. Mirek poznał go, wychodząc bezpośrednio z
domu, dobre wrażenie zadziałało w obydwie strony i tak jest do dziś. Borys -
mistyczny pies - i jego pan, przechadzają się teraz polami na rozdrożu Kujaw i Wielkopolski,
a ja zaufałam jego panu …”
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz